No, to przełamałaś się.
Wstajesz 2h wcześniej, idziesz pobiegać, wracasz, szykujesz owsiankę z owocami na mleku bez laktozy. Pakujesz pudełka na cały dzień poza domem. I oczywiście wodę, bez wody nie wychodzisz z domu! Obładowana jak tragarz (bo z dwiema torbami) śmigasz do pracy rowerem. Nie przesadzasz z kawą, nie tykasz Tigerów.
Nie spoglądasz nawet w stronę kolorowych napojów i z zegarkiem w ręku pilnujesz godzin jedzenia posiłków.
Początki są piękne.
Jesteś taka nakręcona, że niekiedy po pracy potrafisz jeszcze odpalić Chodakowską i sobie pyknąć Killer'ka na rozgrzewkę przed nauką.
Jest wspaniale.
Aż przychodzi taki dzień, gdy nie masz siły wstać z łóżka 2h wcześniej. Nie masz siły przygotować pudełek, nie patrzysz nawet w stronę swojego partnera a na łóżko spoglądasz z tęsknotą za snem. Tylko.
Mimo tego, że schudłaś kilka niezłych kg i znajomi komplementują Cię na każdym kroku... (no dobrze, wiem, że częściej mówią żebyś dała sobie spokój z tą dietą bo wyglądasz źle i widać, że jesteś przemęczona). Masz dość. Wypadają Ci włosy, łamią się paznokcie, cera jest ziemista, masz wory pod oczami, wypryski. Biegunki, albo zaparcia. Analizujesz, dochodzisz do wniosku, że pewnie przesadziłaś z 'odchudzaniem' albo, że zdrowy tryb życia nie jest dla Ciebie. 'Przyjaciółka' podsuwa Ci opcję, że pewnie wpadłaś w anemię od tego 'głodzenia'. I przerywasz.
TO NIE TAK.
Toksyny, które uwalniają się z tkanki tłuszczowej podczas 'odchudzania' przedostają się do krwioobiegu. Twoja wątroba musi sobie z nimi jakoś poradzić. Masz prawo czuć się 'zatoksyczniona', nazywamy to Efektem odbicia.
To zupełnie normalne, przejdzie. Nie warto się poddawać ;-)